Krótko i na temat drodzy państwo.
________________________________________
....
Znowu dostrzegałam brud tego świata, czułam tę znaną mi odrazę do ludzi – psułam się od środka. Choruje, gnije i obumieram. Wiesz jakie to uczucie obserwować swój własny rozkład? Gdy widzę ludzi na ulicy zwyczajnie mi niedobrze. Gdy idą jak bydło na rzeź. Co za różnica zresztą? Życie nie jednemu zgotuje podobny los. To jeszcze normalne – przynajmniej u mnie na porządku dziennym. Coś w każdym razie gniło, zaczynało śmierdzieć.
Chcąc nie myśleć o tym, uciekałam w świat marzeń. Doskonale pozwalały odreagować to co czułam. Bo to czego mi czasem brakuje to, o ironio, poczucie bezpieczeństwa. Siła wcale go nie zapewnia.
Myślę, że czasami trzeba zapomnieć siebie. Pozwolić sobie zatęsknić za sobą. Wracasz wtedy do siebie i może się ucieszysz.
Nie lubiłam wtedy u niego zasypiać. Bo nie można się wyspać kiedy boisz się poranka. Bałam się jego porannego pośpiechu, mojego zawstydzenia, obojętności jednak bałam się najbardziej.
Przypominałam sobie wtedy wspólne momenty, czułe spojrzenia, szepty do ucha, i moje małe plany jak to będzie-plany tylko w głowie, za bardzo bałam się je wypowiadać. Przypominałam sobie to wciąż, aż czułam smak startej do krwi pamięci. Jednak on rzadko był. Nawet jak był to go nie było. Był nieobecny nawet wtedy kiedy chciałam mu powiedzieć, że go za te nieobecność nienawidzę.
Zapominałam o wszystkim jednak kiedy go widziałam.
Często zasypialiśmy razem, na osobnych łóżkach. W osobnych pokojach, w innych miastach. Chyba nie przeszkadzało mi to tak bardzo.